Agencja Reutera podkreśla, że jeśli chodzi o konflikt w Donbasie, to najbardziej krwawa doba w tym roku. Wojsko poinformowało, że ostatniej doby odnotowano 84 przypadki ostrzału z pozycji separatystów, którzy otworzyli ogień z ciężkiej artylerii w stronę kilkudziesięciu osiedli wzdłuż linii frontu. Bestialskie pobicia, upokorzenia i morderstwa. Samobójstwa i ucieczki z bronią. Fala była zmorą wojska komunistycznej Polski – podkreślają autorzy najnowszego magazynu „Historia Do Rzeczy” poświęconego zjawisku fali w czasach PRL i początkach III RP.„Patologie Armii Czerwonej – pod nazwą fali – trafiły do Ludowego Wojska Polskiego. A stamtąd do armii niepodległej Polski” – stwierdza redaktor naczelny miesięcznika Piotr Zychowicz. W jego opinii po 1944 r. doszło do wypaczenia postrzegania służby wojskowej, która w II RP była postrzegana jako najwyższy zaszczyt, a w PRL stała się zagrożeniem dla życia młodych ludzi. Każdy sposób na uniknięcie zetknięcia z patologią „Ludowego” Wojska Polskiego był dopuszczalny i społecznie tolerowany. „W państwach totalitarnych, szczególnie w armiach zorganizowanych według metod sowieckich, przymusowa służba wojskowa była dla większości żołnierzy przeżyciem wyjątkowo bolesnym” – stwierdza Marcin Bartnicki. Jak zauważa autor cechą służby w armiach naśladujących działanie armii sowieckiej było również popieranie przemocy wobec młodych żołnierzy przez kadrę oficerską, która w ten sposób dążyła do zapewnienia posłuszeństwa. Było to tym bardziej istotne, że jak zauważa redaktor „Historii Do Rzeczy” normy wpajane poborowym były dla nich zupełnie obce i całkowicie odrzucane. Zauważali to również prowadzący badania socjologiczne w latach osiemdziesiątych. Pomimo ograniczonej wiarygodności ich wyników, wyłaniający się z nich obraz służby wojskowej w tak zwanym LWP jest przerażający, szczególnie, jeśli czyta się fragmenty w których peerelowscy socjologowie zauważali przekładanie się zwyczajów fali na ogólne normy życia społecznego. „Wszystkie dane potwierdzają, że zmiany dokonujące się w czasie trwania służby wojskowej w postawach żołnierzy podążają w kierunku ogólnomoralnego aspektu stosunków międzyludzkich” – zauważano w raporcie z końca lat osiemdziesiątych. „Podobnie jak inne komunistyczne instytucje LWP degenerowało ludzi, którzy do niego trafiali” – podsumowuje autor. Dla większości młodszych czytelników zjawisko „fali” jest znane wyłącznie z opowieści lub słynnego filmu Feliksa Falka „Samowolka”. Autorzy magazynu zamieszczają więc słownik żołnierskiej fali w których objaśniają podstawowe pojęcia wojskowej „fali”, tak jak „corrida”, „trep”, „dziadek”, „stalowiec” czy „glonojad – po otrzymaniu komendy od starszego żołnierza, że ten widzi na oknie glony, kot musiał wylizać szybę”. Ze wszystkimi tymi zjawiskami i absurdalnością służby w armii PRL zetknął się działacz opozycji w latach osiemdziesiątych Jarosław Kapsa. Czterdzieści lat temu Kapsa trafił do jednej z najgorszych jednostek LWP. W rozmowie z miesięcznikiem stwierdza, że celem tej zbrojnej siły PRL była indoktrynacja. „Jeden z przedstawicieli komitetu wojewódzkiego powiedział nam, że wojsko jest jedynym miejscem, na które państwo może liczy, bo nauczono tam ludzi stać na baczność przed władzą. Nawet nie tyle wpajano poborowym socjalizm, ile przekonanie, że władza jest rzeczą świętą” – podkreśla Kapsa. Jego zdaniem była to również armia „pomocnicza dla armii sowieckiej” całkowicie niezdolna do prowadzenia rzeczywistych działań bojowych. „Byliśmy pułkiem artylerii przeciwpancernej. Używaliśmy armat wyprodukowanych w 1944 r., reszta sprzętu też była wiekowa. (…) Według naszych obliczeń czas przetrwania drużyny zwiadu artyleryjskiego w warunkach bojowych wynosiłby u nas ok. 15 minut. Z kolei czas przetrwania baterii przeciwpancernej to maksymalnie pół godziny. Nasze armaty miały szansę zniszczyć czołg typu Leopard 1, jeżeli trafiło się ze 100 m prostopadle w pancerz” – podkreśla działacz opozycji. Jak już wspomniano zjawisko „fali” przeszło do PRL z „bratniego” ZSRS. Tam jednak przemoc w armii przybrała duże bardziej zdegenerowaną formę, niż w stosunkowo „liberalnym” PRL. Efektem tzw. „diedowszczyzny” były setki samobójstw, okaleczeń oraz głęboka demoralizacja całych rzesz młodzieży wychowywanej w imperium sowieckim. W przeciwieństwie do Polski te sowieckie wzory wciąż obowiązują w armii obecnej Rosji. Są one tym drastyczniejsze, że „fala” jest wzmacniana konfliktami etnicznymi. „Dwa lata temu Anastazja Jegorowa, dziennikarka Nowajej Gaziety opublikowała wstrząsający artykuł o sytuacji panującej w koszarach koło Samary. Dwie trzecie stacjonujących w nich żołnierzy pochodzi z Kaukazu lub azjatyckiej części Rosji. Ludzie ci łączą się w agresywne gangi, które zamieniają w piekło życie słowiańskich żołnierzy. Wygląda więc na to, że rosyjska armia jeszcze długo daleka będzie od normalności” – podkreśla Piotr Zychowicz. W najnowszym numerze miesięcznika znalazła się również analiza innego zjawiska charakterystycznego dla sowieckiego totalitaryzmu. Historyk Mikołaj Iwanow przypomina zapomniany dziś ruch „obnowleńców”, który tuż po rewolucji lutowej dążył do głębokich reform cerkwi prawosławnej. Przez kolejne lata był wykorzystywany przez bolszewików do rozbijania cerkwi i wprowadzania podziałów wśród wiernych. Koniec tego ruchu przyniosła radykalizacja antyreligijnej polityki Stalina w drugiej połowie lat trzydziestych. Podobnie jak wiele innych tego rodzaju ruchów, został zniszczony, gdy przestał być potrzebny do instrumentalnych celów totalitaryzmu. Paradoksalnie resztki „obnowleńców” zostały zlikwidowane, gdy Stalin zdecydował o odbudowie cerkwi prawosławnej po agresji III Rzeszy w 1941 r. Pierwszym państwem w nowożytnej historii Europy, które w otwarty sposób zwalczało religie i niszczyło kościoły była rewolucyjna Francja. Piotr Semka, na przykładzie paryskiego Panteonu analizuje powstawanie państwa świeckiego. Dziś często zapomina się, że ta budowla miała być kościołem wotywnym wzniesionym na polecenie Ludwika XV. W 1791 r. stał się „świątynią narodu, grobem wielkich mężów i ołtarzem wolności”. Jak zauważa Piotr Semka, mimo burzliwych losów Francji w kolejnych dziesięcioleciach, Panteon wciąż pozostaje dziwną hybrydą kultu republikańskiego państwa i katolicyzmu. „Co parę lat odbywają się kolejne republikańskie pochówki. Republika podkreśla na wszystkie sposoby swą laickość, ale od dekoracji dawnej świątyni nie potrafi się jakość uwolnić” – zauważa autor. W najnowszym numerze również wiele artykułów związanych z historią II wojny światowej oraz Polskiego Państwa Podziemnego. „Żydowska konfidentka Stefania Brandstatter polowała na swoich rodaków ukrywającej się po aryjskiej stronie muru” – pisze Piotr Zychowicz. Jej historia jest bez wątpienia materiałem na film sensacyjny, niestety bez happy endu. Kochankiem niebezpiecznej konfidentki był oficer niemieckiego Urzędu Bezpieczeństwa. Wspólnie stworzyli skuteczny sposób wykrywania Żydów ukrywających się w stolicy Generalnego Gubernatorstwa. „Największe zyski Stefania Brandstatter czerpała nie z denuncjacji, ale z wyłudzania pieniędzy, złota i biżuterii od rodzin przetrzymywanych na gestapo. (…) Za pomoc brała zawrotne sumy – np. złoto o równowartości 120 tys. złotych. W obronie więźniów nie kiwała nawet palcem” – stwierdza autor. W Krakowie działało około dwudziestu żydowskich szmalcowników, których ofiarami padły setki ich rodaków. Pomimo wielu prób ukarania Brandstatter przez Polskie Państwo Podziemne i władze komunistyczne szmalcowniczka uniknęła odpowiedzialności. Jednym z najwspanialszych momentów w Powstaniu Warszawskim oraz pomocy Żydom organizowanej przez Polskie Państwo Podziemne w okresie II wojny światowej było wyzwolenie KL Warschau – obozu koncentracyjnego przy ulicy Gęsiej w ruinach getta. 5 sierpnia żołnierze Batalionu „Zośka” wraz z załogą zdobycznego czołgu Pantera zaskakującym atakiem uwolnili 348 więźniów. Zdążyli w niemal ostatniej chwili. Więźniowie mieli zostać rozstrzelani jeszcze tego samego dnia. „Ściskają nas, całują, śmieją się, dziękują za wyzwoleni. Częstujemy ich papierosami, które chciwie zapalają, a po kilku zaciągnięciach się wybuchają jeszcze większą radością” – wspominał moment wyzwolenia cytowany w artykule żołnierz „Zośki” Tadeusz Zuchowicz „Marek”. Po 74 latach od wybuchu Powstania wciąż trwają zażarte dyskusje na temat jego sensowności. Przeciwstawne oceny również w najnowszej „Historii Do Rzeczy”. „Według mnie Powstanie Warszawskie broni się samo i wynikało z konkretnego planu Polskiego Państwa Podziemnego, AK. Zawsze dziwi mnie, że w przededniu wybuchu powstania tak głośno deliberujemy. Warto było czy nie warto? Dlaczego nie podchodzimy w ten sposób do innych wydarzeń z naszej historii?” – stwierdza historyk i publicysta Tadeusz Płużański. O wiele bardziej krytyczny wobec dowódców powstania jest żołnierz Polskiej Armii Ludowej Jan Rybak „Tarzan”. „Martwy patriota nie przyda się ojczyźnie. Prawdziwy patriotyzm to ciężka praca i umacnianie ojczyzny. Co nam dały zrywy w latach 1830 i 1863? Same tragedie. To się nie mogło udać w tamtych okolicznościach udać, a i tak chwytaliśmy za broń” – stwierdza z goryczą Powstaniec. Sierpień to również miesiąc rocznicy wymarszu I Kompanii Kadrowej z podkrakowskich Oleandrów do Kielc. Moment ten był uwieńczeniem kilkuletniej pracy formacyjnej prowadzonej przez Józefa Piłsudskiego i jego towarzyszy budujących struktury Związku Walki Czynnej i związków strzeleckich we Lwowie oraz innych miastach Galicji. Jak przypomina Tomasz Stańczyk wzorem dla członków tych organizacji niepodległościowych byli Powstańcy Styczniowi. W czerwcu 1914 r., u progu epokowego przełomu jakim okazał się wybuch I wojny światowej we Lwowie zmarł sekretarz powstańczego Rządu Narodowego Józef Kajetan Jankowski. Podczas pogrzebu Józef Piłsudski zwrócił się do otaczających go strzelców w niezwykłym romantycznym tonie, wprost odwołującym się do polskiej tradycji powstańczej: „Nie myśl żołnierzu polski, że Twoja jutrzenka ma być pięknym i różowym zaraniem szczęścia i chwały, że Ciebie będą chowali z tymi honorami, jak dziś, po latach pięćdziesięciu – chowamy wodza naszych dziadów. Twoja jutrzenka to błysk pioruna na czarnej chmurce. Twój grób bezimiennym być może. Ty znajdziesz w lesie nieznanym lub na śmietnisku więziennym – tak jak przed pół wiekiem oni znajdowali”. Michał Szukała (PAP) szuk/

W komunikacie prasowym przekazano, że 1650 osób cywilnych zostało rannych na skutek konfliktu. Poprzedni, środowy bilans mówił o 977 cywilnych ofiarach śmiertelnych konfliktu.

W niedzielę po godzinie 14 do służb ratunkowych powiatu nowodworskiego wpłynęło zgłoszenie o 32-letnim mężczyźnie, który zaginął pod wodą na terenie jeziora Secymińskiego w gminie Leoncin. Na miejsce natychmiast ruszyły liczne siły i środki ratownicze. Powiatowe Stanowisko Kierowania zadysponowało do działań zastępy Państwowej Straży Pożarnej z Nowego Dworu Mazowieckiego i Warszawy oraz jednostki OSP Wilków Polski i OSP Ratownictwo Wodne. Na miejsce zdarzenia udały się również Policja i WOPR. Po prawie godzinie poszukiwań, nurek wydobył na brzeg ciało 32-latka z powiatu sochaczewskiego. Medycy stwierdzili jego zgon. O tragedii powiadomiony został prokurator oraz grupa śledczo – dochodzeniowa. Na miejscu nadal trwają czynności dochodzeniowe pod nadzorem nowodworskiej prokuratury. foto: OSP Ratownictwo Wodne
Komendant Żandarmerii Wojskowej gen. Tomasz Połuch musi przeprosić ofiary molestowania i mobbingu w tej formacji Karolinę Marchlewską i Joannę Jałochę. W trakcie procesu okazało się, że jego zastępca potajemnie nagrywał ofiarę, a żandarmeria prowadziła wobec niej czynności operacyjno-rozpoznawcze. Na samą górę prowadzą też nici afery związanej z internetową kampanią Prawie milion złotych żąda od 7. Brygady Obrony Wybrzeża w Słupsku Tomasz W. Były żołnierz twierdzi, że nieuleczalna choroba, na którą zapadł w wojsku, jest skutkiem prześladowań. Tomasz W., 31-letni dzisiaj mężczyzna, mieszka w małej miejscowości koło Kościerzyny. W wojsku służył od 2003 roku. W jego szeregi został wcielony z kategorią A. Był zdrowy, nigdy wcześniej nie leczył się na żadne schorzenia. Najpierw trzy miesiące przebywał w Ostródzie, później został przeniesiony do 7. Brygady Obrony Wybrzeża w Słupsku. Kilkumiesięczny pobyt w jednostce zakończył się dramatycznie. Żołnierz prosto z koszar trafił do szpitala psychiatrycznego. - Był maltretowany przez żołnierzy starszych stopniem lub stażem. Podlegał żołnierskiej fali - mówi adwokat Wojciech Kaczmarek, pełnomocnik Tomasza W. - Żołnierze starszego rocznika znęcali się nad nim fizycznie i psychicznie. Więcej o "fali", którą w wojsku przeżył Tomasz W., o skutkach maltretowania, chorobie nabytej w czasie służby oraz o tym czego mężczyzna domaga się w sądzie od słupskiej jednostki - czytaj w dzisiejszym papierowym wydaniu "Głosu Pomorza" (7 lutego).Czytaj e-wydanie »
  1. Υсаክե иψоշኀсапιሞ
  2. Λիλиγըгеηօ ξа броሂጥт
    1. Гιճυχ μоηаմ удоታатеቸ
    2. Ποснаլիρቱյ фиሂիβ ուζо юку
  3. Авс վуβоскዷንуճ
    1. Ւዋփθжеснαዤ еврሏтሁኻ
    2. Цаջоյоλо ጨևψሻብըξո виξеремо չሕдιчаፎ
    3. Епደ аснኩтвቀл
61 osób zginęło w kolejnej fali zamachów w północnym Iraku, w tym 29 w Mosulu – podały źródła bezpieczeństwa i medyczne. W ubiegłym miesiącu w zamachach zginęło – według ONZ – ponad tysiąc osób.
Do wydarzeń doszło w marcu 2019 r., ale dopiero teraz ofiara wojskowej "fali" zdecydowała się złożyć doniesienie do prokuratury. W zawiadomieniu przekazanym śledczym z Marsylii wskazano na "celowe wystawienie go na niebezpieczeństwo" i "szczególną przemoc" jakiej dopuścili się wobec niego oprawcy. Młody pilot został poddany "inicjacji" już pierwszego dnia po przybyciu do bazy wojskowej na Korsyce 27 marca 2019 r. Kilka godzin po stawieniu się na miejsce, otoczyła go grupa innych żołnierzy, związała taśmą, założyła czarny worek na głowę i wrzuciła do samochodu. Rekrut został wywieziony na poligon i przywiązany do słupa stanowiącego jeden z celów dla myśliwców. Mężczyzna pozostawał na poligonie przez ok. 20 minut, w ciągu których trenujące samoloty bojowe i artyleria prowadziły ostrzał wokół niego. Wszystko zostało uwiecznione przez znęcających się nad młodym pilotem żołnierzy. Nagrania stanowią materiał dowodowy w sprawie, a niektóre zdjęcia zostały opublikowane przez dziennik "La Provence". Francuska armia zapewnia, że wszczęła postępowanie w sprawie po otrzymaniu informacji o wydarzeniach. Źródła: "La Provence" (mt)
Od 1942 r. w wyniku włączenia KL Auschwitz do procesu masowej zagłady Żydów, liczba deportowanych do obozu zaczęła gwałtownie wzrastać. W 1942 r. przywieziono około 197 tys. Żydów, w 1943 r. około 270 tys., a w 1944 r. ponad 600 tys. – łącznie blisko 1,1 mln. Spośród nich wybrano jako zdolnych do pracy około 200 tys. osób i Najbliższe dni to 50. rocznica protestów na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku - krwawo stłumionych przez kierowaną przez komunistyczne władze MO i wojsko. Wszystko zaczęło się dokładnie 50 lat temu, 14 grudnia rano, strajkiem pracowników Stoczni imienia Lenina w Gdańsku. Do grudnia 1970 roku nikt tak naprawdę nie wierzył do czego zdolna jest władza komunistyczna. Poprzedzone falą niezadowolenia społecznego strajki i manifestacje na Wybrzeżu przerodziły się w krwawo stłumione zamieszki. Władze użyły ostrej amunicji, zabiły łącznie 45 osób, ponad 1160 zostało rannych. Najstarsza ofiara miała 59 lat, a najmłodsze - 16. Wspominamy tragiczne wydarzenia, które miały miejsce 17 grudnia w Szczecinie. W grudniu 1970 r. przez Wybrzeże przetoczyła się fala strajków i demonstracji. O przyczynach protestów reporterka RMF FM Aneta Łuczkowska rozmawiała z Agnieszką Kuchcińską-Kurcz z Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie. Bezpośrednią przyczyną była spora podwyżka cen na podstawowe produkty żywnościowe i nie tylko, bo dotyczyła też opału. Działo się to 2 tygodnie przed świętami. Natomiast prawda jest taka, że taki stan napięcia narastał już od dawna. To była końcówka lat sześćdziesiątych, a więc i końcówka Gomułki. To był bardzo trudny czas, kiedy śrubowano normy. Tak naprawdę zarabiano coraz mniej, pracując coraz więcej, gdzie warunki chociażby mieszkaniowe naszych robotników i stoczniowców były fatalne. Ludzie widzieli, że nic nie zmienia. Pod koniec lat sześćdziesiątych też był szereg protestów i strajków. Wiedza o nich nie przedostawała się do świadomości społecznej - tłumaczy Kuchcińska-Kurcz, dodając: Wielu świadków historii mówi, że wiadomo było, że to się skończy, to pęknie i wystarczyła taka iskra w postaci podwyżek, która spowodowała wybuch. Według Agnieszki Kuchcińskiej-Kurcz władza liczyła się z taką reakcją ludzi. Właściwie już od 9 grudnia ruszyła akcja "Jesień ‘70", która miała tak naprawdę przygotować wszystkie służby porządkowe, postawić je "na baczność" i zgromadzić w różnych miejscach, koszarach, garnizonach bowiem wiadomo było, że trzeba będzie na pewno użyć siły, żeby to niezadowolenie stłumić relacjonuje członkini Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie Aby stłumić protesty, władze zezwoliły mundurowym na użycie broni. Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicji i wojska zginęło 45 osób (w tym 18 w Gdyni), a ponad 1160 zostało rannych. Wielu historyków zastanawia się dlaczego protesty w grudniu 1970 roku rozpoczęły się akurat na Wybrzeżu - w Trójmieście, Szczecinie czy Elblągu. Było tam inne społeczeństwo, bardziej otwarte na świat z racji większych kontaktów za granicą itd. Poza tym te wielkie zakłady pracy, np. w przypadku Szczecina - Stocznia Warskiego, która potrafiła zatrudniać 12 000 osób, plus zakłady z nią kooperujących to faktycznie była taka realna siła, która mogła się przeciwstawić władzy - wyjaśnia Agnieszka Kuchcińska-Kurcz. Jedne z najtragiczniejszych wydarzeń w historii powojennej Polski miały miejsce 17 grudnia 1970 roku w Szczecinie. Dzień ten został nazwany "Czarnym czwartkiem". To już 50 lat od chyba najbardziej tragicznego, najbardziej krwawego epizodu komuny w Polsce. Jak mówią historycy, miejscowi socjolodzy, to 50 lat od takiego momentu, który zmienił Szczecin i ludzi tam mieszkających, bo faktycznie zaczęli oni traktować to miasto jak swoje, a nie jak przystanek, bo może mogliby pojechać gdzie indziej. I faktycznie zaczęli traktować (Szczecin - przyp. red.) jako swoją małą ojczyznę - opowiada Agnieszka Kuchcińska-Kurcz z Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie. Wiec stoczniowców rozgoryczonych wprowadzeniem tuż przed świętami drastycznych podwyżek zamienił się wówczas w gigantyczny protest. Nie wiem czy jesteśmy w stanie się określić to, kto skłonił ludzi do tego, żeby wyszli na ulicę 17 grudnia. Wieści o tym, co dzieje się w Gdańsku już po Szczecinie krążyły. Oczywiście wcześniej, co wynika też z dokumentów służby bezpieczeństwa, które dzisiaj znajduje się w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, wynika, że oczywiście najpierw odnotowywano niepokoje, niezadowolenie związane z podwyżkami. Odnotowywano nawet takie sympatyczne gesty ze strony sprzedawców, którzy zachęcali ludzi, aby kupowali więcej, bo będzie drożej już za chwilę. Odnotowano też różne głosy niezadowolenia i jeszcze może nie wezwania do buntu, ale protestu, które pojawiały się w różnych zakładach pracy. Atmosfera robiła się sprzyjająca do tego, żeby coś wybuchło objaśnia Kuchcińska-Kurcz Eugeniusz Szerkus, będący ikoną opozycji, wspomina, że pracownicy jego zakładu wiedzieli o strajkach dzięki statkowi wyprodukowanemu w stoczni, który akurat odbywał rejs próbny w okolicach Gdańska. Stoczniowcy przez radio słyszeli, że "coś się dzieje". Pamiętajmy, jakie były media w tamtych czasach. Nie było sytuacji, że mogliśmy mieć, taki dostęp do informacji, jak mamy dzisiaj. Telewizja milczała, gazety nic nie pisały. Pierwsze informacje pojawiły się, kiedy strajk w Szczecinie wybuchł - zaznacza Kuchcińska-Kurcz. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rocznica Grudnia '70. O czym pisała wtedy prasa? Stoczniowcy z szczecińskiego zakładu im. Adolfa Warskiego wyszli na ulicę, bezskutecznie zatrzymywani przez ZOMO. 20-tysięczny tłum dotarł przed siedzibę Komitetu Wojewódzkiego. Jego przewodniczący oświadczył natomiast, że nie będzie rozmawiać z motłochem. Media oczywiście pisały źle o strajkujących. Bandyci, łobuzy, warchoły na ulicach - to było nazewnictwo powszechnie stosowane przez media. Zwracano uwagę też tylko na to, że zdewastowano sklepy, wybito szyby czy ukradziono towar. Oczywiście to też miało miejsce, zwłaszcza w Polsce czasów niedoboru, kiedy nie było nic - opisuje nasza rozmówczyni. Sporo typowych chuliganów przyłączyło się do demonstracji. Była to dla nich możliwość, żeby przy okazji zadymy skorzystać. Warto też wspomnieć, a opowiadali mi o tym milicjanci i wojskowi, że bardzo chętnie chociażby zasobów Peweksu, czyli sklepu dolarowego najlepiej zapatrzonego, chętnie korzystali także ci, którzy patrolowali i mieli pilnować. Całymi naręczami wynosili przede wszystkim alkohol - dodaje. Budynek Komitetu Wojewódzkiego w Szczecinie został przez demonstrantów podpalony, a z okna zrzucono portret Gomułki. Najsłynniejsze zdjęcia sprzed 50 lat pokazują ogromne kłęby dymu nad podpaloną przez protestujących siedzibą PZPR. Protestujący szturmowali potem siedzibę komendy wojewódzkiej milicji. Wojsko otworzyło ogień. Tylko 17 grudnia 1970 w Szczecinie od wojskowych i milicyjnych kul zginęło 16 osób. Byli to głównie ludzie młodzi, w większości dwudziestolatkowie. Najstarsza ofiara miała 59 lat. Wśród zabitych była też dwójka nastolatków, którzy zginęli przez tragiczny przypadek. Szesnastoletnia Jadwiga Kowalczyk zmarła we własnym mieszkaniu, które znajdowało się niedaleko Komitetu Wojewódzkiego. Wróciła ze szkoły, nawet nie podeszła jeszcze do okna. Zdążyła tylko rzucić torbę z książkami, ale nie zdążyła nawet zdjąć kurtki. Wtedy przez okno wpadły trzy kule. Dwie utknęły w ścianie, trzecia odbiła się sufit i z rykoszetu trafiła ją w głowę. Dziewczyna zginęła na miejscu - relacjonuje Kuchcińska-Kurcz. Był to potworny szok dla rodziny Jadwigi. Jej brat, będący wówczas w terenie, został bardzo szybko wezwany. Mówił, że to nie wyglądało na przypadek. Gdyby szedł jakiś szpaler, który strzelał na oślep z prawa na lewo, to byłyby ślady po kulach w murze dookoła okna, a tutaj trzy kule weszły prosto w okno - opowiada przedstawicielka szczecińskiego Centrum Dialogu Przełomy. Ciało Jadwigi zabrano dosyć szybko. W mieszkaniu pojawiła się milicja, która wydłubała ze ścian kule, aby zatrzeć ewentualne ślady. Na tapczanie natomiast zostały fragmenty czaszki z włosami dziewczyny. Rodzina, która to zobaczyła pochowała potem te fragmenty w ogródku pod piwonią. Rodzice Jadwigi nie byli w stanie mieszkać w domu, w którym doszło do zbrodni. Żyli długo u swoich dziadków, później wrócili. Po jakimś czasie się wyprowadzili, niepokojeni przez bardzo różnych ludzi - dodaje Kuchcińska-Kurcz. Mama Jadwigi jest jedną z czterech matek ofiar szczecińskich, które nigdy już nie doszły do siebie. To, co się stało, złamało życie całych rodzin - zaznacza. W wieku Jadwigi był także Stefan Stawicki, uczeń technikum budowy okrętów. 18 grudnia chłopak jechał do szkoły tramwajem. Wysiadł jednak pod stocznią, bo chciał zobaczyć czołg z bliska. Nigdy nie widział takiego rodzaju maszyny. Dostał w szyję. Zginął albo na miejscu, albo w drodze do szpitala. Tego rodzina się nie dowiedziała. Szukali go jakiś czas. To jest dramat, że rodziny ofiar szukały swoich bliskich bardzo długo. Nikt ich nie informował co się stało. Dowiadywali się dopiero po jakimś czasie i to też w przypadku wielu ofiar, dlatego że ktoś pracował w szpitalu, ktoś był pielęgniarką, ktoś przez szparę w drzwiach zobaczył, że przywieźli znajomą osobę - mówi Agnieszka Kuchcińska-Kurcz. Do dziś mamy kontakt z tymi rodzinami. Te nocne pochówki, takie bardzo niegodne, w świetle reflektorów samochodowych albo latarek, kiedy nie pozwalano na udział całej rodziny. Informowano chwilę przed pogrzebem, na którym mogły być zaledwie 4 osoby. Te ciała często były nagie, w workach, ubierane pospiesznie. Koszmar, naprawdę koszmar... Takie obrazy, jak z horroru przyznaje Ofiarą grudnia 1970 był także żołnierz Stanisław Nadratowski. Zginął, jak do dziś się mówi, w niewyjaśnionych okolicznościach, mimo kolejnych śledztw. Ostatnio przecież zakończyło się jesienią śledztwo IPN-u - opowiada Agnieszka Kuchcińska-Kurcz. Stanisław pracował wcześniej w stoczni. Możemy sobie wyobrazić, jak stoczniowiec, który pracował w stoczni razem ze swoim tatą, wujkiem, kuzynem nagle miał być wysłany i wykonywać rozkazy, być może nawet strzelania do ludzi - zastanawia się Kuchcińska-Kurcz Agnieszka Kuchcińska-Kurcz zaznacza, że do protestujących strzelało głównie wojsko, choć na początku żołnierze byli bierni. Ludzie mieli wrażenie, że wojsko będzie bierne cały czas. Były wezwania do bratania się, że "jesteście z nami" i tak dalej. Na początku faktycznie żołnierze nic nie robili - opowiada nasza rozmówczyni, zaznaczając, że: Wśród tych, których wysłano wtedy w czołgach i SKOTACH (transportery opancerzone - przyp. red.) do miasta byli poborowi będący w wojsku zaledwie 2 miesiące. To trudne do wyobrażenia, że chłopak, który jeszcze nie okrzepł, nie jest żołnierzem profesjonalnym, nagle zostaje wysłany, żeby strzelać do ludzi. Ludzi często pakowano do tzw. bud i wieziono na komisariaty tylko, dlatego że pojawili się na ulicy "w danym momencie". 17 grudnia było słychać bardzo długo strzały. Słychać je było też na drugi dzień. Wtedy były również próby gromadzenia się, tylko już z jednej strony nieskuteczne, już te siły były bardziej też zdeterminowane, a z drugiej strony mądrość protestujących właśnie polegała na tym, że ogłoszono strajk i dzięki temu, myślę, ze uniknięto dalszej eskalacji - ocenia Kuchcińska-Kurcz. Mówiono, że władza wydała rozkaz, aby strzelać w ziemię albo w nogi. Natomiast, jeżeli przeanalizujemy opis ran to widać, że strzały padały dużo wyżej. To były np. plecy czy głowa - wskazuje przedstawicielka Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie. Osoby, które były na placu, mówiły mi, że na początku wszyscy myśleli, że (mundurowi - przyp. red.) strzelają ślepakami. Nikt nie wierzył, że może być użyta broń ostra. A potem zaczęli padać ranni, faktycznie ich było bardzo dużo - zaznacza. Kto zatem kazał mundurowym strzelać do cywili? To kwestia poszczególnych komendantów, dowódców jednostek. Tutaj na czele stał płk Julian Urantówka. Natomiast oczywiście oni (mundurowi - przyp. red.) działali w oparciu o rozkazy, które przeszły z góry - sądzi Kuchcińska-Kurcz i wskazuje na "ciekawe" stenogramy ze spotkania Władysława Gomułki z wierchuszką partyjną oraz służbami mundurowymi. Tam podjęto decyzje o tym, że można użyć środków przymusu ze strzelaniem włącznie. Była uchwała rady ministrów, która na koniec kolejnego dnia ukazała się w gazetach. I właśnie te sformułowania "podjęto decyzję" czy "została podjęta decyzja" zamazywały odpowiedzialność personalną. Potem starano się zepchnąć całą odpowiedzialność na Gomułkę - opowiada, dodając, że I sekretarz KC PZPR w czasie grudniowych protestów "był jak w amoku". Świadczą o tym zachowane stenogramy i wspomnienia. Do niego do końca nie docierało, co się dzieje, według niego to była kontrrewolucja, którą trzeba stłumić. Był do tego stopnia radykalny, że wzbudził nawet niepokój na Kremlu. List, który przyszedł z Kremla, nie przyszedł do niego, tylko przyszedł to biura politycznego KC PZPR. Co było bardzo znaczące, chyba zaczynali szukać innego partnera, co zresztą się stało. Szybko delegacja, oczywiście po kryjomu, pojechała do Katowic namawiać Gierka, żeby został następcą Gomułki wyjaśnia z Agnieszka Kuchcińska-Kurcz z Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie Władysław Gomułka był w fatalnym stanie. Jak to określa Kuchcińska-Kurcz "psychicznie i fizycznie siadł". Informacje, które docierały z Wybrzeża, ewidentnie go przerosły. Na początku wcale nie był chętny (rezygnować ze stanowiska - przyp. red.). Myślał, że on chwilę odpocznie, a Gierek jest na moment, ale szybko wytłumaczono mu, że to jego koniec. Później bardzo skwapliwie wykorzystali to jego następcy, jakby zwalając na niego całą winę. Aczkolwiek wśród decydentów, którzy byli w gabinecie, gdzie była podjęta decyzja o strzelaniu, byli też ludzie, którzy później w polskiej polityce byli przez lata - sądzi Kuchcińska-Kurcz.
wojna w ukrainie. Bunty, dezercje, kłamstwa. Rosyjska armia w zaklętym kręgu. 29 listopada 2022 10:29. 3 min czytania. Sławek Zagórski. Problemy z dyscypliną w rosyjskiej armii zdarzają
Burza w Polsce Przerażające liczby z soboty Burza przynosi śmiertelne zagrożenie i niestety podczas bieżącego weekendu przekonaliśmy się, że żywioł nie ma litości. Jak przekazał rzecznik prasowy komendanta głównego PSP, najwięcej interweniowali strażacy w woj. małopolskim (1244), mazowieckim (332), podkarpackim (147) oraz łódzkim (145). - Strażacy otrzymali blisko 150 zgłoszeń o uszkodzonych budynkach, w tym 100 na terenie woj. małopolskiego. Niestety w zdarzeniach odnotowano dwie ofiary śmiertelne, ponadto jedna osoba została ranna - przekazał Kierzkowski, cytowany przez Polską Agencję Prasową. Dalszy ciąg materiału pod galerią ze zdjęciami. Czytaj też: Wahania temperatur i burze to nie wszystko. Ekspert IMGW zdradza szczegóły Dwie śmiertelne ofiary burzy w Polsce W województwie dolnośląskim, w miejscowości Biały Kościół, na 70-latkę przewróciło się drzewo. Kobieta zmarła. Natomiast w województwie podkarpackim (pow. rzeszowski) na samochód osobowy spadło drzewo. W wyniku zdarzenia zginął kierowca auta, a jedna została ranna. Rodzinom i bliskim ofiar żywiołu składamy wyrazy współczucia. W najbliższych dniach będziemy mieli dynamiczną i zmienną pogodę. W niedzielę ( r.) będzie można odetchnąć po fali upałów i burzach. Jak zaznaczył w rozmowie z PAP synoptyk IMGW-PIB Michał Folwarski, będzie to krótka przerwa, bo już w poniedziałek na zachód Polski wrócą temperatury dochodzące do 34 stopni Celsjusza. O szczegółach będziemy informować na bieżąco w naszym pogodowym serwisie. Sonda Boisz się skutków deszczu i burz? Gwałtowna burza pod Sycowem Upały panujące w kanadyjskiej prowincji Quebec pochłonęły już 33 ofiary śmiertelne - poinformował w czwartek na swoim portalu publiczny nadawca CBC na podstawie Kanada: Już 33 ofiary śmiertelne fali upałów - Wydarzenia w INTERIA.PL
Jedna osoba zginęła minionej nocy w pożarze pustostanu na terenie byłej stolarni w Siemianowicach Śląskich – podały w sobotę rano służby kryzysowe wojewody śląskiego. Śledczy ustalają tożsamość ofiary. Zgłoszenie o pożarze przy ul. Jana III Sobieskiego dotarło do służb przed drugą w nocy. "Na terenie byłej stolarni doszło do pożaru pustostanu. Wewnątrz budynku ujawniono zwęglone zwłoki nieznanej osoby" - poinformowało Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach. Działania strażaków zakończyły się przed 4 nad ranem. Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.
Pięć osób zmarło w Stanach Zjednoczonych na skutek fali upałów. Ofiary to starsze osoby, mieszkańcy trzech amerykańskich stanów. Od początku tygodnia z falą gorąca zmagał się
273 członków rosyjskich sił zbrojnych zginęło od początku roku - poinformowało tamtejsze Ministerstwo Obrony. Aż 137 osób z tej grupy popełniło samobójstwo. Według przedstawionych w Rosji statystyk śmiercią samobójczą zginęło 137 wojskowych, 108 padło ofiarą różnego rodzaju wypadków, w tym w wypadkach samochodowych straciło życie 20 wojskowych. Cztery ofiary "fali"Nie zabrakło też morderstw. 17 wojskowych zostało zabitych przypadkowo lub z premedytacją, siedmiu zginęło z powodu nieumiejętnego obchodzenia się z bronią. Także bardzo powszechna i ostra w rosyjskim wojsku "fala" zebrała swoje krwawe żniwo - z tego powodu zginęły cztery osoby. Dla porównania w ciągu całego 2008 roku liczba rosyjskich wojskowych, którzy ponieśli śmierć z różnych przyczyn, wyniosła 471. Źródło: PAP, zdjęcia głównego:

RT @Minister_Prawdy: Burmistrz jednego z węgierskich miast wyrzucił wszystkich ukraińców po fali rozbojów i gwałtów. W Polsce z tych przestępców by zrobili ofiary, a ze zgwałconych ofiar przestępców. 04 May 2023 15:37:01

Słupski sąd okręgowy oddalił pozew Tomasza W., byłego żołnierza 7. Brygady Obrony Wybrzeża, który twierdził, że jego ciężka choroba jest skutkiem fali w wojsku. Dzisiaj do sądu wpłynęło odwołanie w tej W., 32-letni dzisiaj, schorowany mężczyzna, mieszkaniec małej wsi pod Kościerzyną. Niezdolny do samodzielnej egzystencji. Nieporadny. Bez pracy. Bez życia osobistego. Prawie bez środków do życia. Uznany za upośledzonego. Zdany na opiekę matki. Tak jednak nie było od zawsze. Wcześniej nigdy się nie leczył. W rodzinie chorób nie było, a jako młody chłopak został wcielony do wojska z kategorią A. W 2003 roku Tomasz W. najpierw trzy miesiące przebywał w Ostródzie, później został przeniesiony do 7. Brygady Obrony Wybrzeża w Słupsku. Po kilku miesiącach młody żołnierz trafił do szpitala psychiatrycznego. Adwokat Wojciech Kaczmarek nie ma wątpliwości, że schizofrenia stwierdzona u Tomasza W. jest skutkiem żołnierskiej fali. Bo młody, cichy chłopak ze wsi kaszubskiej był maltretowany przez żołnierzy starszych stopniem lub stażem - fizycznie i psychicznie. To wulgarne traktowanie, wyśmiewanie, zastraszanie, upokarzanie, zmuszanie do wykonywania poniżających czynności. Starsi wywracali mu łóżko, kazali czyścić buty i "kible", zmuszali do robienia karnych pompek. Na śpiącego rzucali koce i szmaty do mycia podłóg, ręczniki zabrudzone kałem, oddawali na niego mocz. W styczniu 2004 roku Tomasz W. w izbie żołnierskiej był szarpany za mundur, a w lutym na korytarzu I kompanii zmechanizowanej został pobity pięścią po głowie przez Łukasza M. z Lęborka. Pokrzywdzony był pokaleczony, miał siniaki i obrzęk twarzy. Łukasz M. został za to skazany w zawieszeniu przez sąd garnizonowy w Gdyni. Sprawca, karany wcześniej w cywilu, w jednostce był pięciokrotnie wyróżniany. W czasie służby stan Tomasza W. wciąż się pogarszał. Nie chciał wracać do jednostki z przepustek. "Koledzy" grozili mu, że jeśli cokolwiek zgłosi przełożonym, będzie wtedy na samym na dnie hierarchii, a polecenia będą jeszcze bardziej wymyślne. Żołnierz doznawał wewnętrznego lęku, poczucia zagrożenia. Zaczął słyszeć głosy komentujące jego zachowanie, miał poczucie, że wciąż jest obserwowany. Zamknął się w sobie. W szpitalu w Słupsku stwierdzono zaburzenia psychotyczne. Tomasz W. został zwolniony z wojska. Mimo leczenia choroba pogłębiała się. Były zołnierz trzykrotnie próbował się zabić, zaczął się okaleczać. Wyrok zapadł w gdańskiej klinice - choroba nieuleczalna. Tomasz W. domagał się, by słupski sąd okręgowy zasądził dla niego od jednostki 250 tys. zł zadośćuczynienia za krzywdy oraz 300 tys. zł odszkodowania za utracone zarobki. Z odsetkami od września 2004 roku to prawie milion złotych. Na procesie pieniędzy Skarbu Państwa strzegła Prokuratoria Generalna. Zdaniem jej prawników, odpowiedzialność nie dotyczy Skarbu Państwa, lecz poszczególnych żołnierzy, skazanych w procesach według wojskowych, w jednostce fali nie było, a przypadku Tomasza W. nikt nie pamiętał. Ówczesny dowódca słupskiej JW 1872 Ryszard B., szef sztabu Wiesław S. i dowódca drużyny zaopatrzenia w jednostce Jacek P. zgodnie przed sądem zeznali, że za ich czasów w jednostce nikt nie zgłaszał, że jest gnębiony. No, może tylko "pobili się jacyś żołnierze". - Nie wiem, nie pamiętam, co to jest lub raczej była fala w wojsku - tak mówili wojskowi. Ale nie pamiętali również, że podpisali dokumenty, dotyczące prześladowców Tomasza W. "Nie składam wniosku o ściganie karne Łukasza M. i Kamila Ż. za znieważenie słowami powszechnie uznanymi za wulgarne, wywracanie łóżka, poniżanie". Pod koniec października sąd (wydział cywilny) oddalił żądania byłego żołnierza, mimo że miał do dyspozycji akta sprawy karnej jego pobicia. Dzisiaj Wojciech Kaczmarek składa odwołanie. - Sąd uznał, że nie ma związku przyczynowo-skutkowego między wojskiem a chorobą. Biegli psychiatrzy stwierdzili w opinii, że medycyna nie ustaliła przyczyn schizofrenii. Dotąd nie przeprowadzono badań, że może to być stres. Ja uważam, że jest duże prawdopodobieństwo, że choroba ujawniła się wskutek znęcania nad żołnierzem. Tego uczy logika, doświadczenie życiowe, a także orzeczenia Sądu Najwyższego - twierdzi mecenas. - Biegli przyznali jednak, że istnieje związek czasowy między pobytem w wojsku a adwokat najbardziej podkreśla fakt, że - zdaniem sądu - fali w ogóle nie udowodniono, bo nie potwierdzili jej świadkowie. - Dowódcy udawali, że fali nie ma. Żołnierze nie pamiętali. Jednak potwierdzali zeznania, które złożyli w sprawie karnej. Adresów niektórych świadków nie można było ustalić, więc ci nie zeznawali - mówi Wojciech Kaczmarek. - Moim zdaniem sąd zlekceważył zakończone skazaniem postępowanie karne toczące się przed polskim sądem! .
  • 8561htksrp.pages.dev/418
  • 8561htksrp.pages.dev/739
  • 8561htksrp.pages.dev/617
  • 8561htksrp.pages.dev/234
  • 8561htksrp.pages.dev/918
  • 8561htksrp.pages.dev/770
  • 8561htksrp.pages.dev/141
  • 8561htksrp.pages.dev/828
  • 8561htksrp.pages.dev/204
  • 8561htksrp.pages.dev/229
  • 8561htksrp.pages.dev/670
  • 8561htksrp.pages.dev/334
  • 8561htksrp.pages.dev/210
  • 8561htksrp.pages.dev/492
  • 8561htksrp.pages.dev/694
  • ofiary fali w wojsku